KONFERENCJA PIERWSZA
Moi drodzy! Ponieważ mamy się zatrzymać podczas tych rekolekcji nad Duchem Miłosiernym, dlatego chciałbym teraz powiedzieć kilka słów na ten temat, abyśmy mogli mądrze przeżyć ten rok miłosierdzia. Trzeba by sobie uświadomić, że miłosierdzie to szczególne spojrzenie na człowieka. O ile sprawiedliwość przyznaje coś według słusznej miary, zarówno dobra jak i zła, za dobro wynagradza, a za zło karze. Natomiast miłosierdzie sytuuje się w miejscu, gdzie człowiek poniósł klęskę. W miejscu, gdzie traci samego siebie, gdzie przegrywa, tam gdzie może być pokonany ostatecznie i gdzie może siebie utracić. Właśnie to jest szczególne spojrzenie miłosierdzia, gdy Miłosierny decyduje się uratować drugiego i koncentruje się na godności.
Ponieważ człowiek po grzechu ma tendencję, aby się sponiewierać i można by powiedzieć robi to z rozmachem i z grzechu się chlubi, grzech jest jego chwałą. Tak nie rozumie jednocześnie swojej klęski, swojej przegranej i miłosierdzie ogarnia tę sytuację, takiego dramatycznego zaślepienia i chce człowieka uratować, często wbrew jemu samemu. Bo bywa, że człowiek wręcz w szaleńczy sposób ciągnie w stronę potępienia, ostatecznej klęski. Miłosierdzie sięga również tam, gdzie człowiek przestaje wierzyć, że godny jest miłości. Mamy często do czynienia z niedowierzaniem, czy jesteśmy godni miłości Boga. Nasz wewnętrzny wróg, grzech staje w centrum, szydzi z nas w ten sposób i powstrzymuje, żebyśmy nie uwierzyli w miłość Boga. Zobaczmy ten charakterystyczny proces: człowiek, który grzeszy najpierw, oddala się od Boga i traci z Nim kontakt, odcina się od Niego, od źródła życia, dryfuje w stronę śmierci. A następnie ten sam grzech go trzyma z dala od Boga. I kiedy chce wrócić, mówi mu: ależ człowieku, po tym, co zrobiłeś, chcesz jeszcze wracać w stronę Boga; chcesz go prosić o przebaczenie? Nie ma szans! I trzyma go na uwięzi. Ile razy człowiek chce powrócić – ten go trzyma. Ile razy grzesznicy, można by powiedzieć rasowi, dzielą się, zeznają: ile razy próbował, chciał pogadać z księdzem, przyjacielem duchowym, nie mógł, nie miał odwagi, coś zawsze go powstrzymywało, bo wykręcała się sytuacja tak, że przegrywał kolejną szansę. Można by powiedzieć, że grzech nie dopuszczał, aby wymknąć się mu i pójść w stronę łaski.
Miłosierdzie ma jeszcze jedną, piękną charakterystykę. Można by powiedzieć, że rodzi się wobec nędzy i miłosierdzie patrzy z miłością na to, co utracone, na przegrane dobro, na bankructwo czyjegoś życia. I chce to dobro ocalić, chce ocalić człowieka. Można by mówić o niebywałej odwadze miłosierdzia, że ktoś wbrew rozsądkowi, chce drugiego za wszelką cenę ocalić. Jak Chrystus! Można by powiedzieć: napotykał tylu grzeszników, wyrządzono Mu tyle krzywdy. Właściwie świadomie, dlatego, że był tak dobry, że tak ko-chał człowieka, jakby z zemsty, osądzono go z nienawiścią niebywałą i bezlitosną, na śmierć.
Miłosierdzie nie bacząc na czyny człowieka, na jego historię, na jego grzech, chce tego człowieka ocalić. I żeby zrozumieć miłosierdzie, ducha miłosiernego trzeba nam zobaczyć, jak zmienia się stosunek do grzechu. Miłosierdzie nie chce człowieka rozliczać. Nie wskazuje na to, kto jest winny, ile jest tej winy, kto w niej ma współudział, ale zupełnie w nowy sposób sytuuje siebie wobec grzechu. Można by po-wiedzieć, idąc jeszcze dalej, że miłosierdzie, aby być prawdziwe musi upodobać sobie w nędzy. Tę nędzę ludzką pokochać. To już jest heroizm, czysty heroizm. Czasami sytuacja między krzywdzicielem a krzywdzonym, może tak daleko iść, że wydaje się, iż miłosierdzie jest niestosowne, że natura domaga się sprawiedliwości, bo my naturę mamy zbudowaną ze sprawiedliwości. Stary Testament tak funkcjonował: bądź sprawiedliwy, to znaczy oko za oko, ale tylko jedno oko za jedno oko. Bywało, że człowiek ogłaszał wendettę albo plan zemsty i wycinał całą rodzinę. Pamiętamy Hammana, któremu nie kłaniał się Mardoheusz. Poczuł się lekceważony i zdecydował, ja nie będzie walczył z jednym człowiekiem, ale zniszczy cały jego naród. Pamiętamy te edykty, które król Dariusz wydał, by zniszczyć Izraela po całym świecie. Ostatecznie, za przyczyną królowej Estery, historia się kończy, zupełnie niespodziewanie dla Hammana. Taka jest właśnie logika niepowstrzymanej nienawiści: wykończyć gościa z całym jego narodem, to jest zemsta godna króla, bo przecież Hamman był drugi po królu, wicekrólem. Żeby to po-wstrzymać, Stary Testament wprowadzał żelazną regułę proporcjonalnego odwetu, proporcjonalnej zemsty. Chrześcijaństwo jak widzimy idzie jeszcze dalej, już nie chce zatrzymywać się przy krzywdzie, ale proponuje niebywałe dla natury ludzkiej rozwiązanie – przebaczenie. Ono jest trudne, dlatego tak niełatwo nam wyjść z kanonów odwetu, ponieważ krzywda w nas siedzi. Często ktoś skrzywdzony przebacza intelektualnie, wolitywnie, ale ta krzywda wrośnięta jest w niego i emocje nie pozwalają, wracają, burzą ład, odbierają pokój. Moi drodzy tak właśnie, sprawiedliwy domaga się sprawiedliwości, a miłosierdzie się okazuje. To jest inny styl, inna miara, Boska miara, którą możemy stosować. Sprawiedliwość rzetelnie oddziela dobro od zła, domaga się ukarania zła, a miłosierdzie zatrzymuje się w samym centrum tego, co odrzucone, tego, co nie kochane, tego co przegrane, tego co grzeszne i staje po stronie potępionych, marginalizowanych, uznanych w społeczeństwie za obcych, niechcianych. I idzie dalej: odnajduje siebie we wspólnocie biedy. Z takiego punktu widzenia, człowiek już nie oskarża: to są grzesznicy, to są krzywdziciele, to są złoczyńcy. Tak się już nie zachowuje. Miłosierny zmienia stosunek do grzechu, on ten grzech bierze na siebie. To jest nieprawdopodobne. My często mamy świadomość własnej grzeszności, ona tak nas poniża, tak nam odbiera religijną odwagę. A tu jeszcze mamy brać grzechy innych na siebie? Wolnego, ostrożnie, ostrożnie. A Chrystus tak zrobił, zobaczmy. Chrystus wziął grzechy innych na siebie, wziął cały grzech świata. Można powiedzieć, że wziął grzechy świata jako własne. Czytamy w Ewangelii, że Bóg Ojciec uczynił Go grzechem. Żeby wejść w tajemnicę miłosierdzia, to muszę się nauczyć jednej rzeczy: przestać oskarżać. Jeżeli punktuję grzechy, to znaczy, że jeszcze człowiek nie dojrzał do miłosierdzia. Miłosierdzie to jest spojrzenie typu nadprzyrodzonego, to jest łaskawe spojrzenie z głębi łaski, z głębi miłości. To Boże spojrzenie na historię człowieka. I to dobro – ostateczne dobro – zbawienie chce mu zaofiarować, nawet wbrew niemu. Człowiek szalony nie widzi tego zaślepienia złem, grzechem i brnie dalej. Natomiast miłosierdzie chce zaofiarować dobro i szczęście nie w tym wymiarze doczesnym, ale w tym wiecznym. I sądzę, że warto sobie uświadomić tę inną logikę dobra. Człowiek miłosierny nie tyle oczekuje miłosierdzia dla siebie, ale chce go ofiarować innym. I mamy takich świętych np. św. Teresa z Lisieux czy św. Teresa z Avila, która chciała do końca świata siedzieć w czyśćcu, aby inni byli zbawieni. To jest nieprawdopodobna ofiara. Gdzieś o. Pio zdradził tajemnicę, że ludzkość doszła dopiero do połowy swojej historii tak, że przed nami jeszcze długa droga. I zgodzić się, żeby pozbawiać się szczęścia, dlatego żeby ratować dusze, to trzeba nie tylko coś więcej zrozumieć o tajemnicy człowieka, że warto się poświęcić żeby drugiego ocalić, ale nade wszystko trzeba miłować. Są święci, którzy chcą ofiarować własne szczęście, by je dać drugiemu. To jest niebywałe. Ale ponieważ mówimy o duchu miłosierdzia, trzeba nam wejść w taki kontekst. Tak więc duch miłosierdzia polega na tym, że nie tylko swój, ale cudzy grzech powierzam Bogu. Topię go w morzu miłosierdzia i pragnę, proszę Boga, aby przyjął moją ofiarę za innych, by i drugiemu człowiekowi darował ocalenie wieczne. I sądzę, że Bóg czasem wymaga od tych, których bardziej miłuje, aby brali na siebie grzech innych. I nie oskarżali braci. Bo kto to stoi przed Panem dzień i noc i oskarża braci? Demon. Chodzi o to, by nie wejść w ten demoniczny styl. A Bóg poszukuje obrońców, obrońców spraw przegranych, obrońców ludzi, którzy sami pchają się w paszczę potępienia. Istnieje bardzo ciekawy tekst z Księgi Ezechiela: „Szukałem człowieka, który by wystawił mur i stanął w wyłomie przede Mną, by bronić tej ziemi i przeszkodzić Mi w jej niszczeniu, ale nie znalazłem”. Bóg skarży się, że nie ma ludzi, którzy chcą Go po-wstrzymać. Pamiętamy Abrahama jak walczył o Sodomę, miasto można powiedzieć, najbardziej zdeprawowane. No dzisiaj też, chodząc po Krakowie Floriańską trafiamy na panienki, które proponują nam na to samo, co robiono w Sodomie. Już jesteśmy na tym etapie, bo publiczny grzech nie-czysty, właśnie zapraszanie do lokalu, to znak, że coś złego się dzieje. Bóg potrzebuje takich ludzi, którzy zupełnie nielogicznie działają, w sposób szalony chcą ocalić świat. A duch miłosierdzia polega na tym, że nie mając żadnych argumentów po mojej stronie, bo tak jak psalmista mówi: każdy człowiek jest kłamcą, każdy człowiek jest grzesznikiem, nie ma ocalenia w czystych, Bożych oczach. Mimo to, że nie ma żadnych podstaw do ocalenia, powierzam się Bogu, by wyzwolić tajemnicę ocalenia. Wynika to z przekonania, że całe stworzenie winno powrócić do Boga.
W biografii św. Faustyny znajdujemy bardzo ciekawą historię, gdzie ona się trochę na ten świat żali, bo widzi wiele zła. A Pan Jezus jej mówi: wiesz, ja cię tak kocham, że z miłości do ciebie stworzę nowy świat i będzie zupełnie inaczej
A ona wtedy mówi: Panie Jezu nie stwarzaj mi żadnych nowych światów, miłość do Ciebie jest tym, co jest dla mnie istotne. Właśnie to ktoś, kto żyje zupełnie innymi kryteriami, kto dochodzi do ducha miłosierdzia. I trzeba by sobie uświadomić, że my jesteśmy wezwani, szczególnie ci, którzy trochę głębiej myślą, do takiej postawy, by ocalić drugiego człowieka. Są tacy ludzie, którzy coraz głębiej brną w analizach grzechu, zagrożeń, negatywnych wymiarów życia, którzy wspólnie się oburzają. Zamykają się we wspólnym prze-konaniu: nie możemy się zgodzić na ten okropny świat. I go ostatecznie chcą zburzyć, albo porzucają. A Bóg oczekuje na kogoś szalonego, który będzie Go prosił, żeby mimo wszystko ten świat ocalić, zbawić. Chce mieć takich współpracowników. I myśląc o siostrach miłosierdzia, klimacie roku miłosierdzia trzeba by ten element mocno podkreślić. Sądzę, że idąc tropem miłosierdzia, natrafiamy na tę wielką tajemnicę, tajemnicę człowieka. I ktoś, kto bardzo głęboko potrafi spojrzeć na stworzenie, to widzi, że jesteśmy powołani i nastawieni na niesamowite szczęście, nieskończoną radość. A Duch Święty, który jest Duchem radości, przynosi ten pod-stawowy owoc – pokój i radość. To dwa najmocniejsze atuty Ducha Świętego. Jego obecność zwiastują te rzeczy. Pokój niezmącony nawet pośród burz. Jeśli nawet gdzieś tam szale-je sztorm, człowiek żyje jakby w głębinach morza, nieporuszony i widzi wszystko zupełnie inaczej. Albo też potrafi w smutnym, zaczadzonym grzechem świecie, żyć radością; radością zupełnie inną, radością Ducha, radością Boską.
Człowiek został stworzony z radości Boga. To jest nasz rdzeń. Ojciec tworząc świat, rzeczywistość, stwarzając ludzi chciał sprawić radość Synowi. Właśnie stworzenie jest wymiarem, czy raczej wyrazem tej wielkiej radości Boga Ojca dla Syna. I zobaczmy: Syn chcąc sprawić radość Ojcu staje się człowiekiem, staje się częścią stworzenia, by w ten sposób mnożyć radość Ojca. To jest coś, co często nam umyka. Myślę, że warto wejść w taką logikę. Uświadomić sobie, że mo-im rdzeniem, początkiem mojego stworzenia jest to, że jestem darem Ojca dla Syna. I mam być radością Boga. Radość Boga to nasz początek.
Ale jeszcze bardziej jesteśmy stworzeni do radości wiecznej. Życzymy naszym zmarłym szczęścia wiecznego, modlimy się o radość wieczną dla nich. To nasz ostateczny stan: Radość Boga. Zbawiony to człowiek, który nie posiada siebie z radości, to ten, który w wymiarze doskonałym jest darem dla innych, darem radości, szczególnie Boga. Dlatego warto sobie uświadomić tę prawdę, że swoje istnienie zawdzięczam radości Ojca. I jak patrzymy na małe dzieciaki, jak tutaj na Piotrusia, warto sobie tę radość uświadomić. Nasze powołanie do wiecznej radości, zakłada, że muszę się uformować, muszę się wychować do radości. Niektóre typy ludzi pobożnych są bardzo poważne. Mówią: tu nie wypada się tak cieszyć, radość nie przystoi, religia to poważna sprawa. Tak w zakonach jest czasami. Wyobraźcie sobie, że kiedyś składano specjalny ślub powagi monastycznej. Taki za-suszony mnich już uśmiechał się, czy nie żartował, bo to jest niestosowne, bo zakon to jest śmiertelna powaga. Czasami bywa, że taki „obiekt konsekrowany” chodzi po świecie i gdzie tylko spotka jeszcze oznaki radości, to je gasi: tutaj trzeba poważnie, tu Pan Jezus jest, to poważnie. Przypomniał mi się żart, że przychodzą narzeczeni do proboszcza i proszą, że są biedni i chcieliby w kruchcie zorganizować sobie wesele. Ślub w kościele i zaraz w kruchcie wesele. Ale zaraz, zaraz – skonfundował się proboszcz. No ale przecież Pan Jezus był na weselu w Kanie Galilejskiej. No tak, ale tam nie było Najświętszego Sakramentu.
To takie fajne jest, że żywy Jezus mógł być na weselu, ale eucharystyczny już nie. Ktoś jest taki zasadniczy, sformatowany na poważnie. Jesteśmy stworzeni do radości i oczywiście ta radość, to nie jakaś głupia wesołkowatość, ale pogoda ducha, którą trudno zburzyć, którą trudno odebrać. Pogoda ducha, spokojna, jasna. Jasne oblicze, jasne spojrzenie, bo wiem, że za rzeczywistością, za historią, za mną stoi Bóg. On jest wszechmocny, ja się mogę na Nim oprzeć. I to jest właśnie dojrzewanie do piękna wewnętrznego. Czasem nie podziela się tego punktu widzenia. Są tacy, że dla nich być świętym to znaczy jeszcze „śrubę dokręcić”, pościć nie tylko w piątek, ale kiedy się da, a temu, co lubię ukręcić łeb. I taki myśli, że jak wprowadzi sobie dryl, to szybciej dobiegnie. Nie przyjdzie mu do głowy, że najlepsza asceza to to pokonać własne smutki, utyskiwania, a nie tylko stawianie sobie coraz wyżej poprzeczki i wymagań. W takiej świętości na szczęście i na radość już nie ma miejsca. I rzeczywiście ta religia to tylko wymagania, to jeszcze sobie coś odmówić, czegoś pozbawić. Naszym zadaniem, naszym powołaniem jako dzieci Boga jest przynosić radość Ojcu. A więc mam być radością mojego Boga. Co więc mam zrobić, aby rozradować naszego Pana? Rano, gdy wstaję to nie tak patrzę czy dwie łyżeczki słodzić, czy jedną, ale pytam siebie co mogę zrobić, aby rozradować mo-jego Boga, jaką niespodziankę Mu sprawić? To jest chrześcijaństwo, to jest wejście w sam nurt Ducha Świętego, który uczy radości. Jeżeli z takim podejściem chcemy realizować tajemnicę miłosierdzia, to ta radość będzie w nas inaczej pracować. Będziemy się cieszyć z odzyskiwania ludzi. Nie, że nam statystyki rosną w kościołach, że nie jest tak źle, jak na Zachodzie, że księża „wyrabiają” tyle „spowiedziogodzin” … Statystyki są bardzo kuszące, ale też mylące.
Duch Święty chce, by być człowiekiem, który chce żyć radością. Jeżeli postawimy na radość, to wtedy wszystko się zmienia. Znalazłem ciekawy tekst w 37 psalmie: „Raduj się w Panu, a On spełni pragnienia twego serca”. My najczęściej żyjemy na odwrót, nasza logika jest taka: Pan spełnia pragnienia mego serca, wysłucha moich modlitw, mam poczucie, że Pan jest ze mną, to się cieszę. Radość jest jakby wynikiem końcowym, rezultatem czegoś. Ten psalm tego nie mówi, on mówi zupełnie coś innego „Raduj się w Panu, a On spełni pragnienia twego serca”. Zacznij od radości, a On da ci nowe pragnienia i te pragnienia cię wyciągną nawet z największego dołka. Nawet jeżeli człowiek jest w samym środku ciemności, smutku, jakiejś klęski, przegranej, jeżeli zacznie pracować nad radością, ta osnowa Ducha Świętego zacznie w nim pracować, to ona daje nowy typ spojrzenia i wyciąga nas jak winda z tego przegranego kontekstu, scenariusza. Warto dojść do takiej konkluzji, by w roku miłosierdzia starać się być radością Pana. Przynoszę Mu radość przede wszystkim jeżeli dbam o zbawienie innych. Moja modlitwa to mocowanie się z Sodomą współczesną. Nie wychodzę na Floriańską z krzyżami, z transparentami: nigdy więcej świństw, precz z burdelami. Tylko zaczynam walkę duchową. Zmagam się o ulice, zmagam się o domy, zmagam się o ludzkie serca. Trzeba nam takiego spojrzenia, abyśmy mogli na nowo i można powiedzieć głęboko mogli przeżyć Rok Miłosierdzia. I tego wam życzę, abyście potrafili odnajdywać tę zasadność, dlaczego chcę być miłosierny? Dlaczego chcę ocalić człowieka? Bo tak zrobił Chrystus. Bo taka jest ekonomia zbawienia, poświęcić siebie, by uratować innych, by być radością Boga. Jeżeli uda nam się trafić w tę tonację Roku Miłosierdzia to sądzę, że będzie to dobry rok. Dlatego niech Duch Święty będzie waszym towarzyszem, niech prze-pędza smutki, zniechęcenie i bierzmy się do roboty. Tyle mi-lionów ludzi oczekuje byśmy in wyjednali zbawienia, a ponieważ Bóg jest wszechmocny to nie ograniczajmy się do jednej tylko duszyczki, ale prosimy o miliony. Taka jest hojność Boga, niech więc i nasze miłosierdzie będzie dostrojone do miłosierdzia i hojności samego Pana.