Ojciec, który obdarza prawdą i miłością


HOMILIA PIERWSZA

Dzisiejsze nasze spotkanie chcemy przeżywać jako myślenie nasze w kontekście tej przypowieści, znanej jako „o synu marnotrawnym”. Często też mówi o „miłosiernym Ojcu”. Dzisiejsze spotkanie w czasie Mszy Świętej będzie po-święcone temu, abyśmy trochę przestudiowali, co się wydarzyło. Na tej podstawie zrozumiemy program tych naszych spotkań, które będą jutro przez cały dzień.
Znudzony pobytem w domu, to jest pierwsze doświadczenie. Znudzony pobytem w domu. Nie wiemy, co było powodem tej nudy, ale coś było, co powodowało bunt, a na pewno chęć pójścia z domu ojca. Ale to nie jest tylko tyle, żeby zostawić dom ojca.

Drugi element to stawianie wymagań, pretensjonalność, „to mi się należy”. Nie pytam cię o rade ojcze, czy ja mogę pójść czy nie mogę pójść, a nawet czy mam pójść czy nie mam pójść czy będzie to dobre, już nie chodzi o to, czy dla kogoś innego, ale czy to będzie dobre dla mnie. Nie pytam o to. Ale jestem na tyle bezczelny, że mówię: daj mi to co mi się należy. Jeszcze się za wiele nie napracowałem, ale mówię: daj mi to, co mi się należy. A ojciec co robi? Nie wydziedzicza tego – byśmy powiedzieli – bezczelnego syna, ale dzieli mają-tek i daje jednemu i drugiemu. I ten młodszy zabiera, trwoni majątek. I jak długo – jak to bywa w życiu – jak długo może fundować swoim kolegom, swoim koleżankom, swoim przyjaciołom, tak długo ma tych przyjaciół koło siebie.

To jest to, co jest trzecim, bardzo ważnym elementem: niewłaściwe korzystanie z tego, co człowiek posiada. Tutaj są dobra materialne, tutaj są pieniądze, ale ogólnie niewłaściwe korzystanie z tego, co człowiek posiada, doprowadza go do upadku – i to nie tylko upadek, ale doprowadza go do doświadczenia dna. Wydaje się, że już gorzej być nie może. Poszedł, pasł świnie, oporządzał te świnie – tylko tutaj jest taki bardzo ciekawy element, że nie był do końca zdeprawowany, tak się wydaje. Bo zawsze mnie intrygowało to, co Pan Jezus powiedział w tej przypowieści, a to są słowa Pana Jezusa: „Pragnął on napełnić swój żołądek strąkami, którymi żywiły się świnie, lecz nikt mu ich nie dawał” (Łk 15, 16). Może nie był tak do końca zepsuty, skoro nie chciał okradać świń. Ciekawe, że Pan Jezus to podkreśla. Coś jeszcze było i wtedy rozpoczyna się coś niesamowitego.
Rozpoczyna się dialog z ojcem tego już sponiewieranego, upokorzonego syna. Kiedy jest daleko od ojca, rozpoczyna się dialog z ojcem. Może to strach, może to i tak bardzo już zmieszana z tym błotem ambicja ludzka. Ale najpierw on sam ten dialog prowadzi i tutaj już się rozpoczyna właściwe spotkanie; on już sobie mówi: „pójdę i powiem” i proszę zauważyć, że już tutaj rozpoczyna się ten dialog z ojcem, bo on sam już wie, co ma zrobić. I co mówi? Nie idę znowu i mówię: „ja jestem twoim synem” – proszę zobaczyć, jak się zmienia ta sytuacja tego buńczucznego i trudnego chłopca. On już nie mówi, że „coś mi się jeszcze należy” – nie. On już sobie jasno to poukładał. „Iluż to najemników mego ojca ma pod dostatkiem chleba, a ja tu z głodu ginę” (Łk 15, 17b) – a więc zbiorę się, umyję się, oczyszczę się, spróbuję i to marne moje ubranie, jakim ono jest, w rowie z brudną wodą, ale wyprać, żeby było czyste, żeby nie śmierdziało i żebym mógł się jakoś między ludźmi pokazać, i idę do ojca. I już wiem, co mu powiem – i rozpoczyna się ten przepiękny dialog. „Ojcze zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie. Już nie jestem

godzien nazywać się twoim synem” (Łk 15, 21) – nie jestem godzien, bo zgrzeszyłem też przeciwko sobie, zdeptałem moją godność – jak pięknie ukazana miłość do Boga, do drugiego człowieka i do siebie samego. A jak tu pięknie to wy-chodzi: naruszyłem własną godność, a więc zgrzeszyłem przeciwko ojcu, bo przecież jestem jego synem. Jaki ślad tej mojej rodziny, tego dziedzictwa, które otrzymałem, zostawiłem w świecie? Ale tym samym zgrzeszyłem przeciwko Bo-gu, bo to Bóg mi dał tak dobrego ojca.
I pewnie tak szedł, powtarzał sobie jak Nikodem w nocy idąc do Pana Jezusa: „Nie bój się, nie bój się”, a ojciec go zobaczył z daleka i przychodzi, wybiega, obejmuje go, a on mówi to, co przygotował i nie mówi tylko dlatego, że przygotował, ale on całym sobą to mówi: „Ojcze zgrzeszyłem przeciwko Bogu i względem ciebie. Już nie jestem godzien nazywać się twoim synem” (Łk 15, 21). A co robi ojciec? Ojciec okazuje swoje miłosierdzie – i tu jest to, co też musimy za-pamiętać w życiu na zawsze: w czym wyraża się miłosierdzie tego ojca z przypowieści – w jego hojności, bo tylko człowiek hojny może być miłosierny. Bo człowiek skąpy miłosierny nigdy nie będzie, a hojność mówi o miłosierdziu, i nikt nie jest tak biednym, żeby nie móc być hojnym, bo miarą hojności jest miłość. „Nieważne jest to, co dajesz, ale ile jest miłości w tym, co dajesz” – to Matka Teresa z Kalkuty, a święty Win-centy mówi: „Nieważny jest czyn, istotą nie jest czyn. Istotą jest dobrze spełniona miłość”. I to mamy w tej przypowieści ukazane. To jest ta hojność ojca; mówi: „Przynieście szybko najlepszą szatę, ubierzcie go, dajcie mu też pierścień na rękę i sandały na nogi. Przyprowadźcie utuczone cielę i zabijcie. Będziemy ucztować i bawić się” (Łk 15, 22-23). Jakby zwariował – dzisiejszy świat tak by powiedział. A on jest tylko pełen miłości, którą w swej hojności wyraża swoje miłosierdzie. Bo on nie mówi, że nic się nie stało. On mówi, że się stało i nawet, co się stało, bo: „ten syn mój był umarły, a ożył.

Zaginął, a odnalazł się” (Łk 15, 24). On mówi, co się stało, stało się to, co mogło się najgorszego stać: był umarły, zaginął i był umarły, a ożył. I odnalazł się przez hojność serca, która przywraca do życia i pomaga się odnaleźć człowiekowi.
Sytuacja już później to jest uporządkowanie spraw z sy-nem, jakby to, co jest na zewnątrz. O tym też będziemy rozmawiać, ale dzisiaj się tak przypatrzmy temu wydarzeniu. Jutro będziemy mieli te teksty Ewangelii, każdy będzie miał ten tekst i będzie można sobie jeszcze mieć drugą kartkę i pisać, malować, rysować, zakreślać kolorami, jak ktoś ma. Aby móc żyć tym tekstem przez ten dzień. I może niech towarzyszy temu obraz Rembrandta: powracający syn i ojciec, który nie obejmuje, ale kładzie ręce na ramiona, ale ten syn, on się przytula, on przylgnął do tego ojca, głowę tak na bok dał, aby jak najbliżej być ojca. A ojciec położył ręce – i artysta tak to zobaczył, że w tym jest i czułość i zdecydowanie. To jest i prawda i miłość, które muszą iść zawsze w parze. I ten symbol można tak też zrozumieć, bo lewa ręka ojca to jest męska ręka na tym obrazie Rembrandta, a prawa ręka jest to ręka kobieca.
Prawda i miłość. Ja to sobie tak tłumaczę, bo są różne interpretacje. I wiemy, że w życiu też tak jest, że w momencie spotkania, które dotyczy pojednania, ważne jest i przebaczenie i przeproszenie. Tam jest i prawda ważna i miłość, ale obie razem. Bo, jak kiedyś powiedziano, sama prawda może być okrutna. A sama miłość, która nie jest tak do końca tą właściwą miłością, ale ta miłość taka ludzka, ona czasem bywa obłudna. To jest tak, jak możemy powiedzieć o miłości matczynej, która jest tak wielką miłością, że nawet prawdę, o której wie, nie chce jej znać. Jest to mocno powiedziane, że może to aż zakrawać na obłudę, ale sama prawda może być okrutna. Potrzebna jest hojność płynąca z serca i tutaj jest to, co jest tym dotykiem miłości i dotykiem prawdy. To, co daje człowiekowi pojednanie, to jest ten dotyk miłości i dotyk

prawdy. To jest chyba to, co jest najważniejsze w tych na-szych relacjach osobistych, które idą przez to, co ukazuje nam tekst przeczytanej dzisiaj Ewangelii. To idzie przez to, własna godność zupełnie zdeptana. Sponiewierana miłość własna. Miłość bliźniego, bo już nie jestem godzien nazywać się twoim synem i zgrzeszyłem przeciwko tobie. Ale zgrzeszyłem także przeciwko Bogu. To jest ta miłość Boga. I teraz to obrócić: być hojnym dla siebie, być hojnym dla drugiego i być hojnym dla Pana Boga. Co to może znaczyć w życiu każdego z nas, w tym momencie życia, w jakim się znajduje-my? I ta przypowieść i obraz Rembrandta i nasze doświadczenie niech działa w nas, a my uczestniczmy w Eucharystii, w której pozwólmy się porwać, i pozwólmy się obdarzyć z taką hojnością, jaką możemy dzisiaj przyjąć. Bo hojność sprawia, że to jest zawsze więcej, niż my zasługujemy. Ale ile możemy, tyle jej dziś przyjmijmy.